Recenzja: The Jimmy Amadie Trio - Something Special (2010)

Jimmy Amadie jest jednym z moich ulubionych pianistów jazzowych. Za życia wierny swej pasji perfekcjonista, po śmierci stał się członkiem stowarzyszenia artystów zapomnianych. Niesłusznie.

Urodzony w Filadelfii w 1937 roku, Amadie od najmłodszych lat uczył się gry na pianinie. W późniejszym życiu studiował także w klasie fortepianowej w Brahms Conservatory of Music. Zanim to jednak nastąpiło, prowadził karierę bokserską, którą zmuszony był przerwać z uwagi na bardzo poważne kontuzje (złamał obie ręce). Ostatecznie postawił na jazz i pod okiem słynnego Woody'ego Hermana zdobywał pierwsze szlify. To doświadczenie pozwoliło mu na grę u boku innych legend, takich jak trębacz Red Rodney, czy osławiony Coleman Hawkins. Miłość Amadie do gry na pianinie nie była jednak bezwarunkowa. Instrument ten stał się jego obsesją, a ćwicząc po 70 godzin tygodniowo nabawił się ciężkiego zapalenia ścięgien. Ból towarzyszący mu podczas gry był z czasem nie do zniesienia. I to do tego stopnia, że pomóc mu mogła jedynie operacja. Niestety, jedna nie wystarczyła.

Po kilku interwencjach chirurgicznych oraz wielomiesięcznej rehabilitacji, Jimmy Amadie powrócił do studia, gdzie z powodzeniem zarejestrował swój pierwszy solowy materiał, który ukazał się na płycie "Always with Me" (1995). Sam proces twórczy nie był dla niego jednak miłym przeżyciem. Z uwagi na opisane wyżej ograniczenia, zmuszony był nagrywać swoje partie w kilkuminutowych blokach. Po nich następowała długa przerwa, konieczna do regeneracji dłoni. Podobnie rzecz miała się w przypadku powstania innych płyt w dyskografii artysty. Każda z tych sesji przebiegać musiała według identycznego schematu. Na więcej bowiem Amadie nie mógł już sobie pozwolić. 

Ostatnim studyjnym albumem pianisty był omawiany dziś "Something Special", który ukazał się w 2010 roku. Jimmy Amadie wystąpił na nim pod szyldem swego trio, z którym to zresztą pracował od lat '90-tych. Oprócz lidera, w skład tejże grupy weszli panowie: Tony Marino i Bill Goodwin, którzy zagrali kolejno na basie oraz perkusji.

Płytę otwiera "Blues for Sweet Lizzy" autorstwa Amadie. Jest to drugi ze skomponowanych przez niego utworów, które znalazły się na krążku (numerem dwa jest "Happy Man's Bossa Nova"). "Blues..." to ciekawe, utrzymane w konwencji up tempo nagranie, w którym usłyszeć możemy kunszt jego twórcy. Mnie osobiście niemal od razu przekonał do siebie trzeci z dziesięciu zamieszczonych na płycie utworów, o wdzięcznie brzmiącej nazwie "Con Alma". Nieco melancholijny nastrój tej kompozycji pozwala odprężyć się w trakcie jej trwania. Podobnie rzecz ma się z "Autumn Leaves" i jego charakterystycznym motywem przewodnim. "Autumn..." grali już zresztą niemal wszyscy, ale to do tej wersji lubię najczęściej powracać. Najbardziej stonowanym nagraniem albumu jest za to balladowe "Sweet Lorraine", które w trzeciej minucie trwania nabiera nieco rozpędu. 

Sądzę, że wielu nabywców płyty mogło być zaskoczonych pojawieniem się na niej uwielbianego "Fly Me to the Moon". Jest to cudowne zwieńczenie tego wydawnictwa oraz okazja, aby przekonać się jak utwór ten brzmi w zmienionej aranżacji. W gwoli ścisłości warto podkreślić, że to amerykański kompozytor Bart Howard odpowiedzialny był za napisanie tej piosenki. A w oryginale nazwał ją "In Other Words"

Jak zatem podsumować "Something Special"? Cóż, przy wystawieniu oceny końcowej starałem się nie brać pod uwagę okoliczności związanych ze zdrowiem Jimmy'ego Amadie, lecz przyznam, że trudno o tym nie myśleć. Jeśli spojrzymy na ilość zamieszczonego tu materiału i ogrom poświęcenia ze strony samego artysty, dostrzec możemy, że otrzymaliśmy dzieło ważne i wyjątkowe. Po nim Amadie zdołał już tylko zagrać swój najważniejszy oraz ostatni (niestety) koncert w życiu - w filadelfijskim Museum of Art, który ukazał się na płycie CD trzy lata po premierze "Something...". Było to wydarzenie, na które szykował się miesiącami, świadomy, że czas nie płynie już na jego korzyść. Jimmy Amadie zmarł bowiem na raka płuc 10 grudnia 2013 roku, pozostawiając po sobie sześć albumów studyjnych. Na "Something Special" dał z siebie wszystko i słychać to w każdym dźwięku. 

Ocena: 9/10

Lista utworów:

1. Blues for Sweet Lizzy
2. All the Things You Are
3. Con Alma
4. Autumn Leaves
5. Sweet Lorraine
6. Happy Man's Bossa Nova
7. Sweet Georgia Brown
8. My Funny Valentine
9. Get Happy
10. Fly Me to the Moon

Komentarze

Popularne posty